czwartek, 16 lipca 2009

Syria, czyli jak to jest w panstwie muzulmanskim

Syria nas po prostu pochlonela. I tu nalezy szukac przyczyny kilkudniowej przerwy na naszym blogu. Nie w slabej dostepnosci internetu (choc rzeczywiscie kafejek jest tu niewiele) czy problemow powstalych juz po jego znalezieniu (a i tu nie jest najlatwiej - rzad syryjski cenzuruje ruch w internecie i np. dostep do naszego bloga, zamieszczonego na wrogim amerykanskim serwerze jest zablokowany; na szczescie jednak wladze sa w tej nierownej walce skazane na porazke i zlamanie blokad trwa krotka chwile). Kraj nas tak zafascynowal, ze az zal spedzac czas w kafejce:)

Zaczelismy od Aleppo - ponad 4-milionowej aglomeracji przy granicy z Turcja. I od razu wywindowalo to poprzeczke na wysoka pozycje - rewelacyjna starowka wpisana na liste UNESCO z waskimi, szerokimi na 3 metry uliczkami pelnymi malych kramikow po obu stronach. Sprzedaje sie tam wszystko - od mydla (tradycyjny syryjski wyrob oparty na olejku z oliwek, miodzie itp.), przez slodycze, przyprawy, zestawy szachowe i do backgamonna po shishe. Do tego dochodzi arabska mentalnosc sprzedawcow co sprawia, ze pomimo obecnosci wielu ludzi nie mozna tu liczyc na anonimowosc. Sprobuj na chwile zwolnic kroku, albo co gorsza przystanac - od razu ktos wykrzyknie "my friend!", poklepie Cie po plecach i zostanie ci zlozona oferta zakupu swietnie pasujacego do ciebie turbanu/dywanu/naszyjnika. Sprzedawcy blyskawicznie nawiazuja bezposredni kontakt, a kiedy dowiedza sie ze jestes z Polski, wielu podkresla ich bogate zwiazki z naszym krajem. Nie konczy sie tu przynajmniej na Lechu Walesie - raz sprzedawca wykrzyknal "I love Duu-de"! Odpowiedzialem "Jerzy Dudek"! "Yes!" - rozpromienil sie i podkreslil "with big...", jednak jego gestykulacja nie pokazywala, by mial na mysli szeroki zasieg ramion eksbohatera Liverpoolu. Inne akcentowanie nazwiska rozwiklalo zagadke "Do-da! Please send me her photo!".

Rzeczywiscie, na tle kobiet w hidżabach jest symbolem europejskiej rozpusty.

W Syrii deszcz jest rzadkoscia. Ba, raz na kilka dni widzi sie tu chmure. Mieszkancy wykorzystuja te dogodne warunki i wiele budynkow ma urzadzone dachy. Najtansze miejsca w hotelu to po prostu materac na dachu, my natomiast wykorzystujemy je jako miejsca gdzie mozna wieczorem usiasc i zjesc arbuza. W hotelu w Aleppo (w ktorym mieszkalismy za grosze) wlasciciel zabieral nas wieczorem na dach i wspolnie wypalalismy shishe. Nie przeszkadzal tu absolutnie brak mozliwosci jakiejkolwiek komunikacji - ot, zwykla syryjska goscinnosc.

Z Aleppo ruszylismy do Hamy, ktora slynie z norii - gigantycznych drewnianych kol, ktore bedac napedzane na zasadzie podobnej do dzialania mlyna wodnego, wprowadzaly wode do akweduktow. Przeblysk geniuszu starozytnych inzynierow:) Widzielismy jeszcze zamek z czasow krucjat - Crac des Chevaliers. Rzeczywiscie monstrualny i trudny do zdobycia, caly pech Krzyzowcow lezal jednak w tym, ze gdy w koncu przyszlo sie im w nim bronic, ruch chrzescijanski byl juz w odworcie i obroncy "Craca" pozostali jedynym bastionem na Bliskim Wschodzie. Calosc przypominala wiec bardziej siedzenie w wiezieniu niz w twierdzy, wiec zamek szybko poddano. Kolejnego dnia wyjechalismy kilkadziesiat kilometrow wglab pustyni by zobaczyc Palmyre - ruiny rzymskiego miasta, syryjski must-see. Na ogromnej przestrzeni mnostwo niezle zachowanych kolumnad, swiatyn i budowli. I mozna sie po tym dowolnie przemieszczac, nie ma zadnych barierek i napisow "nie dotykac". Robi wrazenie i porusza wyobraznie, nawet pomimo faktu, ze towarzyszyla nam mala burza piaskowa i ciagle nie moge wyciagnac calego pylu pustynnego z aparatu. No i co najwazniejsze - nawet w tak popularnym jak na miejscowe warunki miejscu turystow mozna bylo policzyc na palcach dwoch rak! Fakt, ze teraz jest poza sezonem (syryjskie temperatury spychaja go w strone wiosny i jesieni), ale czegos takiego nie zaznalibysmy w Egipcie czy Maroku:)

Dzis jestesmy w Damaszku, wieczor juz w pelni i wizja swiezego melona na dachu (i wina, ktore ciezko tu dostac, bo Koran zabrania - ale od czego jest dzielnica chrzescijanska?:) jest juz coraz blizsza. Nasze najblizsze plany to Bosra (kolejne rzymskie ruiny) i wjazd do Jordanii, ktora jednak z uwagi na wielokrotnie wyzsze niz w Syrii ceny planujemy objechac w kilka dni, swoisty Blitzkrieg! I jak najszybciej spowrotem wrocic do ukochanego kraju, gdzie falafel kosztuje ponizej 2 zl, a za kebaba rzadko kiedy daje sie wiecej niz 3,5!

Wszystkim polecamy. I do uslyszenia.

1 komentarz:

  1. jak macie chwilę to uderzcie na wzgórza golan do miejscowości quneitra.

    tu macie foty: http://www.crullu.com/galerie/quneitra.html

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń